ŻELAZNY KRUK, Rafał Dębski [Recenzja przedpremierowa!]

Dzisiaj przychodzę do Was z przedpremierową recenzją książki Rafała Dębskiego „Żelazny Kruk”. Jest to pierwszy tom trylogii dedykowanej nastoletnim czytelnikom, który ukaże się oficjalnie we wrześniu pod szyldem wydawnictwa Jaguar. Nie ukrywam, że z początku miałam sporo obiekcji co do tej pozycji. Literaturę młodzieżową porzuciłam jakieś pięć lat temu na rzecz dojrzalszych lektur, jednak zaintrygowało mnie słowo „fantasy” w opisie. Ucieszył mnie fakt, że nie jest to kolejny wampirzy romans lub perypetie nastoletniej czarownicy. Mimo to miałam pewne wątpliwości co do „Żelaznego Kruka”, ale o moich obawach za chwilę.

Rafał Dębski to ceniony autor fantastyki, science-fiction, powieści historycznych, wojennych, sensacyjnych oraz kryminalnych. Zadebiutował w 1998 roku w piątym numerze „Nowej Fantastyki” swoim opowiadaniem „Siódmy liść”. Jego teksty pojawiały się w wielu magazynach i czasopismach, jednak krokiem milowym w jego pisarskiej karierze było wydanie w 2005 roku jego pierwszej powieści „Łzy Nemezis”. Dwa razy autor otrzymał nagrodę „Nautilus” za powieści „Czarny Pergamin” (2007) oraz za „Gwiazdozbiór kata” (2008). Z wykształcenia i zawodu Dębski jest psychologiem (absolwent KUL), para się tłumaczeniami z języka rosyjskiego. W swojej karierze był również przez kilka lat redaktorem naczelnym pisma „Science Fiction, Fantasy i Horror”.

39814890_315565389214289_4663989352768995328_n

Książka opowiada historię czternastoletniego Evaha, chłopca wychowującego się w niewielkiej wsi. I jak to na wsiach bywa, życie toczy się tu bardzo powoli. Ojciec bohatera jest myśliwym, matka zajmuje się obejściem oraz kilkumiesięczną córeczką, a sam Evah często ucieka nad rzekę na połów. Jednak pewnej nocy spokojne, poukładane życie chłopca zmienia się w istny koszmar. Gdy na wioskę napada Żelazny Kruk razem ze swoją bandą siepaczy, Evah traci wszystko – ojca, matkę, dom, radość z niewinnej, dziecięcej egzystencji. Z masakry uchodzi z życiem jedynie bohater oraz jego malutka siostrzyczka.

Z początku powieść wydawała mi się stosunkowo mało interesująca. Były momenty lepsze, ale nie zaliczyłabym ich do bardzo dobrych. Moje sceptyczne podejście wynikało również z faktu, że miałam nieciekawe doświadczenia z literaturą dla młodzieży. Cały czas jednak trzymałam kciuki za powieść i miałam nadzieję, że w pewnym momencie wszystko się rozkręci. No, i się rozkręciło w momencie napaści na wioskę Evaha. Od tego momentu cała powieść zaczęła nabierać tempa, zwykła, szara wiejska rzeczywistość zmieniła się w barwną, pełną przygód historię. Czasami łapałam się na tym, że nie mam wręcz ochoty odrywać się od lektury, całkowicie się w niej zatracałam, a ponieważ czytałam ją głównie w pociągu podczas podróży do pracy (bądź z pracy) to bywało niebezpieczne, bo kilka razy prawie przegapiłam swoją stację.

Rafałowi Dębskiemu nie można odmówić świetnego nazewnictwa. Nazwy miast, czy imiona bohaterów były ciekawe, a idea końcówek używanych w różnych, aczkolwiek konkretnych częściach królestwa była strzałem w dziesiątkę. Dzięki temu tak naprawdę zwróciłam w ogóle uwagę na nazewnictwo, ciekawie czytało się stwierdzenia „Twoje imię kończy się na ‚ah’, więc pochodzisz stąd i stąd”. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenie, że pewne nazwy własne albo zostały zapożyczone, albo użyte całkowicie nieumyślnie. Mowa tu o tak zwanych Przedwiecznych oraz Otchłani. Tych pierwszych spotkałam w opowiadaniach Howarda Lovecrafta, a Otchłań w Cyklu Demonicznym Petera V. Bretta. Nie jest to dla mnie coś złego, żaden minus, to po prostu moje osobiste odczucia i skojarzenia, wynikające między innymi z czystej ciekawości. Autorowi należą się również gratulacja za niezwykle naturalne i rzeczywiste sceny walk. Już w pierwszym takim przypadku, gdy bohater wdał się w bójkę, odniosłam ogromne wrażenie, że pisarz nie wziął tego opisu z powietrza, ale naprawdę wiedział co pisze. Nie było to ani trochę sztuczne, a każdy ruch Evaha był przemyślany i uzasadniony. Po prostu miodzio, niejeden autor mógłby się tego i owego na temat walk nauczyć od Dębskiego.

Muszę się jednak do czegoś przyczepić, a konkretnie do wewnętrznej przemiany bohatera (nie lubię tego sformułowania, gdyż nierozerwalnie kojarzy mi się z maturą). Zdaje sobie sprawę, że strata rodziców, wszystkich znajomych oraz bliskich sąsiadów jest wielką traumą. Szczególnie kiedy nastolatek zostaje z kilkumiesięcznym dzieckiem sam w tym wielkim, okrutnym świecie. Każdy czternastolatek postawiony w sytuacji Evaha musiałby szybko dorosnąć i powziąć nadzwyczajne kroki, by zapewnić młodszemu rodzeństwu i sobie opiekę. Mierzi mnie jednak sposób w jaki ta przemiana wewnętrzna Evaha została opisana, a raczej, jak nie została opisana. Przez całą książkę brakowało mi wnikliwszych przemyśleń bohatera, ja jestem w stanie zrozumieć jego decyzję, ale mam wrażenie, że w samej powieści nie zostało to odpowiednio uzasadnione. Zupełnie jakby stało się to za dotknięciem magicznej różdżki. Zastanawiające również było zachowanie osób dorosłych wobec przedsięwzięcia bohatera. Rzucali oni domysłami, które były trafne, ale pojawiały się tak nagle, że zachodziłam w głowę, z której części wszechświata oni to wytrzasnęli. Naprawdę bardzo mocno brakowało mi jakichkolwiek przemyśleń bohatera w tej sprawie. Mało również było opisów pewnych istotnych według mnie działań bohatera. Jego poszukiwania pewnych wskazówek oraz odpowiedzi w mieście nie były prawie w ogóle opisane, jedynie pewne sytuacje, które miały miejsce podczas jego wędrówek. Na szczęście w drugiej połowie książki trochę się to wszystko poprawiło i nareszcie mogłam w pewnym stopniu poznać bohatera od strony emocjonalnej.

Przyszedł w końcu czas na podsumowanie moich przemyśleń o „Żelaznym Kruku”. Jak już wspominałam niejednokrotnie podchodziłam do tej książki ze sporym dystansem, jednak pod koniec w ogóle nie chciałam, że ta historia się kończyła. Szczególnie, że powieść ma ten typ zakończenia, które nazywam „beznadziejnym”. Nie chodzi o to, że jest totalnie złe, wręcz przeciwnie – jest tak dobre, że podnosi Wam ciśnienie, pragniecie więcej akcji, następuję nagle jej zwrot i… ciąg dalszy nastąpi. Zabieg ten działa, jak najbardziej mam ochotę sięgnąć po kolejne tomy, jak tylko się ukażą, ale jest on niezwykle irytujący. Książka ma sporo minusów, ale plusy zdecydowanie przewyższają szalę zwycięstwa na swoją stronę. Początek może nie powala, ale końcówka przyprawi Was o nieopisane doznania. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że Rafał Dębski podołał zadaniu i cała trylogia będzie świetną pozycją dla nastolatków. Nie jest to kolejna tępa seria dla młodzieży, ale świetne fantasy, idealne zarówno dla młodszych i starszych odbiorców. Naprawdę nie sądziłam, że po skończeniu lektury będę miała tak pozytywne odczucia. Z czystym sumieniem polecam „Żelaznego Kruka” Wam, droga młodzieży. Uważam, że jest to wartościowa pozycja, która na pewno zainteresuje wszystkich fanów Tolkiena, czy Sapkowskiego. Na koniec powiem jedno – z utęsknieniem czekam na drugi tom.

Za możliwość przeczytania ‚Żelaznego Kruka” dziękuję wydawnictwu Jaguar! 🙂

39941073_380337769167862_8858214677558067200_n

11 uwag do wpisu “ŻELAZNY KRUK, Rafał Dębski [Recenzja przedpremierowa!]

    1. Radosna Grafomania

      Ja podobnie, ale książka mi się szczerze podobała. Przyjemnie się ją czytało 🙂 Co do okładki to będzie ona jeszcze zmieniana, ale mam nadzieję, że minimalizm egzemplarza recenzenckiego zostanie zachowany 🙂

      Polubienie

  1. Początkowo sądziłam, że będzie negatyw, a tu taka niespodzianka! Nie widziałam tej książki wcześniej, co miło mnie zaskoczyło, więc absolutnie chcę przeczytać! Poza tym jestem fanką „Władcy pierścieni”… 😀

    Polubione przez 1 osoba

    1. Radosna Grafomania

      Może to nie poziom Tolkiena, ale powinno Ci się spodobać 🙂 Przyznam szczerze, że jak zaczynałam czytać to też byłam przekonana, że recenzja będzie negatywna, ale w drugiej połowie książka mnie bardzo mile zaskoczyła 😀

      Polubienie

Dodaj komentarz